Czy ktoś w ogóle czyta regulaminy usług, z których korzysta? Ja przyznaję się bez bicia, choć może trochę wstyd – zawsze bezmyślnie klikam przycisk „zapoznałem się z regulaminem”, gdyż jak najszybciej chcę zakończyć żmudny i nic nie wnoszący do mojego życia proces bądź to zakładania konta na jakiejś stronie internetowej, czy też instalacji jakiegoś oprogramowania na swoim komputerze lub na smartfonie. Kto jest święty i lustruje wszystkie regulaminy od deski do deski niech pierwszy we mnie rzuci kamieniem.
Ostatnio spory rozgłos zyskał pewien eksperyment przeprowadzony przez jednego z operatorów publicznych hot-spotów. Otóż operator ten wprowadził do swojego regulaminu świadczenia usługi ciekawy przepis, zgodnie z którym mógł nałożyć na każdego korzystającego z jego wi-fi obowiązek odbycia 1000 godzin prac społecznych, w skład których wchodziły takie fuchy jak czyszczenie parków miejskich ze zwierzęcych odchodów, przytulanie zagubionych psów i kotów, czy też szorowanie przenośnych toalet na różnego rodzaju imprezach. Efekt? 22 tysiące osób, które uznały, że uzyskanie dostępu do wi-fi w zamian za szorowanie toalet typu Toi Toi i „upiększanie” parków to uczciwa wymiana!
Niewinny eksperyment, który na całe szczęście dla usługobiorców okazał się być jedynie żartem, dobitnie pokazał, że ludzie po prostu nie czytają regulaminów. Podobnie było jakiś czas temu z aplikacją Prisma na smartfony, za pomocą której można było robić fajne, „malarskie” przeróbki zdjęć robionych telefonem. Korzystający z tej „darmowej” apki zgadzali się na to, żeby usługodawca zbierał od nich masę istotnych danych. Skoro więc prawie wszyscy ludzie nie czytają regulaminów, to po co w ogóle je tworzyć?
A więc przedsiębiorcy z branży e-commerce, muszą tworzyć regulaminy, gdyż wymaga tego od nich prawo, a konkretniej ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Co więcej, poza wskazaną ustawą niektóre akty prawne na czele z ustawą o prawach konsumenta wskazują, jakie elementy powinny znaleźć się w regulaminie. Niestety, nie jest więc wystarczające napisanie kilku przypadkowych zdań i cieszenie się z tego, że ma się spełniony obowiązek o posiadaniu regulaminu.
Prawie każdy przedsiębiorca z branży e-commerce kieruje swoje usługi także (a bardzo często głównie) do grupy klientów zwanej konsumentami, tj. osób, które zakupu usług nie dokonują w związku z działalnością gospodarczą (bo takiej nie prowadzą, bądź korzystają z usług, gdyż te potrzebne są im w życiu codziennym, a nie w firmie). Obowiązki, które na przedsiębiorców internetowych nakłada ustawa o prawach konsumenta w kwestii treści regulaminu, są liczne i dość skomplikowane.
Koniec końców, jeśli jako internetowy przedsiębiorca chcesz mieć spełnione wszystkie wymogi przewidziane w prawie, Twój regulamin okaże się być długi i dla przeciętnego człowieka nieco skomplikowany. Teraz pewnie zadasz sobie pytanie, które padło już w tytule tego wpisu: po co komu taki regulamin? Czy ktoś w ogóle go przeczyta? A więc służę odpowiedzią: przeczytać go może przeprowadzający kontrolę urzędnik z UOKiK-u, albo smutny pan z „prokonsumenckiej” organizacji. A kiedy po przeczytaniu Twojego regulaminu okaże się, że brak w nim elementów, których wymaga prawo, bądź, nie daj Boże, znajdą się w nim jakieś klauzule niedozwolone, narazisz się niestety na pewne nieprzyjemności, także finansowe. A to, jakie to mogą być nieprzyjemności i jak po niedawnych zmianach wygląda postępowanie przed UOKiK, stanowi już materiał na osobny wpis.
Źródło zdjęcia: pixabay
OSTATNIE KOMENTARZE